Świątynia Wang, Karpacz

Po długim i stromym podejściu Ula, Mama i Królik usiedli w ławce drewnianego kościółka. Z głośnika płynął spokojny głos przewodnika opowiadającego dzieje budowli. Mama szeptem i na ucho opowiadała Uli bajkę: 

Dawno, dawno temu w odległej Norwegii budowano drewniane kościoły.  Wiele, wiele lat później mieszkańcy miejscowości Vang ( w Norwegii właśnie) uznali, że ich drewniana świątynia jest za mała. Chcieli sobie wybudować nową, większą, ale nie mieli pieniędzy. Wtedy ktoś wpadł na szalony pomysł: sprzedajmy nasz stary, zabytkowy i zdobędziemy w ten sposób fundusze na nowy i nowoczesny kościół.  Wkrótce w odległym Berlinie znalazł się kupiec: król Fryderyk Wilhelm IV. Najpierw chciał postawić kościółek na małej wyspie pod Berlinem, ale potem zmienił zdanie, za namową doradców oczywiście i zdecydował się na Karpacz. 
Drewniana świątynia płynęła morzem, potem Odrą, a potem jeszcze pokonała sporą drogę lądem (Mama i Ula próbowałaby sobie wyobrazić, jak to wyglądało) zanim 150 lat temu dotarła do Karpacza. 
Głos z głośnika ucichł i wszyscy poszli oglądać krużganki, w których wikingowie jeszcze w Norwegii zostawiali broń i sieci rybackie oraz kamienną dzwonnicę, która nie przepłynęła przez morze, została wybudowana w Karpaczu, żeby chronić maleńką budowlę od podmuchów silnego wiatru wiejącego od strony Śnieżki. 
Acha i jeszcze jedno: do budowy świątyni Wang nie użyto ani jednego gwoździa...
    




  

Komentarze

Prześlij komentarz