Podróże z dziećmi nie zawsze są kolorowe! Rzecz o rodzicielskich problemach w podróży.


Bardzo lubię podróżować. Bardzo lubię podróżować z dzieckiem z moją córką, uważam, że jest doskonałym kompanem do wypraw. Lubię też nasze mikrowyprawy i jednodniowe wycieczki po okolicy. To, że lubię, to nie znaczy, że zawsze jest “różowo”, że nie każdy wyjazd jest udany, że nie trzeba pokonywać całej fury problemów, że wyjazd z dzieckiem wygląda zupełnie inaczej niż ten bez dziecka. Żeby było jeszcze trudniej, każde dziecko jest inne i każda podróżująca rodzina ma inne problemy. Jeśli chcecie się przekonać, jakie to zapraszam Was do lektury, tekst z przykładami z życia mojego i ekipy wspaniałych blogerów, którzy niejeden zakątek świata już zwiedzili.

Problem pierwszy: najtrudniej jest wyjść z domu.
Zaczynam od siebie: Monika, mama siedmioletniej Uli.

Zdarza mi się, że gdy mówię mojemu dziecku, jedziemy na wakacje, albo jedziemy na weekend do Warszawy albo jedziemy do Wrocławia na spacer to ono mówi: „nie, ja zostaję w domu”. Nie mówi: ”to świetny pomysł mamo, zostawiam moje lego/lalki/rysowane/ulubioną bajkę i idę z Tobą poznawać świat”. 
Dzieje się tak prawie zawsze wtedy, gdy wybieramy się w nowe, nieznane Uli jeszcze miejsce. Opór praktycznie nie zdarza się, gdy idziemy/jedziemy do aquaparku, zoo, lecimy samolotem albo celem jest coś, co Ula zna i bardzo lubi. Opór znika, natychmiast, gdy opuścimy nasz dom. 

Metodą prób i błędów wypracowałam sobie na to sposób. Nie zabieram Uli w miejsca niespodzianki, tylko każde wyjście przygotowuję. Opowiadam, co tam będziemy robić, dlaczego wybieramy akurat to miejsce, dlaczego moim zdaniem ono będzie ciekawe, pokazuję zdjęcia. Planuję prawie każdą, nawet najmniejszą wyprawę a szczególnie mocno planuję te większe i z planem zapoznaję moją córkę oraz uwzględniam w nim rzeczy, które ona lubi. 

Ula ma dużą wadę wzroku. Okiem psychologa, każde wyjście w nieznaną przestrzeń wiążę się dla niej z brakiem poczucia bezpieczeństwa, w znanych przestrzeniach czuje się lepiej, porusza się po nich lepiej, bo je zna “na pamięć”.

Problem drugi: zwiedzanie brzmi nudno. 
Okiem Alexa, Ola, mama pięcioletniej Martynki i trzyletniej Agatki

Hasło "spacer" czy "idziemy zwiedzać miasto" nie zawsze spotyka się z entuzjazmem ze strony dzieci, często wręcz przeciwnie. Nic w tym dziwnego bowiem dzieciom zwyczajnie nudzi się chodzenie bez celu. Nawet jeśli ten cel jest, a jest on zbyt odległy, to też przestaje działać.

Dlatego naszym niezawodnym sposobem na zwiedzanie i wyjście z domu na spacer po lesie, po mieście czy w góry jest danie dziecku zadania dostosowanego do wieku. Chodząc po lesie czy górskich szlakach nasze dziewczyny szukają oznaczeń szlaku. Z kolei idąc po mieście, czytamy numery domów, tablice rejestracyjne samochodów czy proste napisy. Równie często szukamy ciekawych elementów budynków. Kolejną rzeczą, która zachęca nasze dziewczyny do pieszej wędrówki, jest danie im aparatu do rąk, by mogły robić zdjęcia oraz zapakowanie termosu z herbatą do plecaka. Nic tak dobrze nie smakuje w czasie przerwy jak domowa, pyszna herbata z sokiem malinowym, a latem lody ;) Nasz ostatni pomysł na zachęcenie dzieci do aktywności to zdobywanie odznak PTTK. Warto zacząć od zdobycia odznaki Miki i Donald'a. Wystarczą 4 wycieczki o dowolnej długości, w dwóch różnych dyscyplinach, by zdobyć odznakę.


Problem trzeci: Tęsknota za domem
Zbieraj się Magda, mama czteroletniej Sary i dwuletniej Igi 

W zeszłym roku pojechaliśmy w kilkumiesięczną podróż z dwójką dzieci. Już od pierwszych dni naszym problemem była wielka tęsknota naszej trzylatki za domem. Nawet jeśli w ciągu dnia miała wiele atrakcji i świetnie się bawiła, każdego wieczoru pytała, czy jutro wracamy już do domu. Krajało mi się serce i wielokrotnie zadawałam sobie pytania, czy dobrze robimy. Podróżowaliśmy z nią praktycznie od urodzenia. Nigdy nie miała miała problemu z zasypianiem w obcych miejscach, czy ogólnie ze „zmianami”. Zawsze mówiłam, że jest urodzonym podróżnikiem :) Jednak to, co stałe w rodzicielstwie to… zmiany. Nasze dzieci jednego dnia uwielbiają pomidory, a drugiego ich nienawidzą. Podobnie może być właśnie z podróżą. Baliśmy się tego, ale nie zrażaliśmy się i próbowaliśmy „oswoić tęsknotę”.

Problem z naszym stylem życia pojawił się wraz z pojawieniem się pierwszych przyjaźni i silnej potrzeby chodzenia do żłobka i codziennego spotkania z przyjaciółkami. To właśnie za nimi tęskniła najmocniej. Analizowaliśmy to mocno i absolutnie problemem nie była długa podróż, ani egzotyczny kraj, bardziej moment w życiu naszego dziecka i potrzeby społeczne. Podobnie było kilka miesięcy wcześniej kiedy pojechaliśmy na 2 tygodnie nad polskie morze. Jak byliśmy w długiej podróży po Azji, to wraz z każdym przebytym kilometrem i odwiedzonym miejscem (spaliśmy w 38 różnych miejscach), smutne uczucie mijało. Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę, mieliśmy dla niej więcej czasu niż w domu, dużo rozmawialiśmy, spędzaliśmy czas w parkach, poznawaliśmy lokalne dzieci, bawiliśmy się z nimi tzn. Sara, a nie my:). Bawiła się na placach zabaw, na stacji metra, czy na plaży – dziś każde z tych miejsc wspomina poprzez dzieci, które tam poznała.

Wieczorami podsumowaliśmy dzień, zwracaliśmy uwagę na to co było fajne, ciekawe i mówiliśmy, że jak wróci, to na pewno opowie to swoim przyjaciółkom. Nagrywaliśmy też specjalne filmiki „dla przyjaciółek”. Dziś myślę, że najtrudniejszy był właśnie początek, żeby wejść w tryb podróży. Bo aktualnie mamy problem w drugą stronę. Okazuje się, że stwierdzenie „podróże uzależniają” tyczy się także dzieci. Czteroletnia już Sara każdego dnia pyta kiedy znów pojedziemy na wakacje, „takie jak byliśmy”. Jak tylko widzi nasze zdjęcia z Azji, to mówi, że bardzo tęskni za tym miejscem i do dziś pamięta wiele imion dzieci, z którymi bawiła się zaledwie raz, na placu zabaw w Tokio, czy na filipińskiej plaży.


Problem czwarty i piąty: obowiązkowo: plac zabaw i wyjazd bez nocnych atrakcji
 Zależna w podróży, Agnieszka,  mama dwuletniej Kory

Bardzo często można usłyszeć motywacyjne słowa, że podróżowanie z dziećmi jest łatwe. A ja się nie zgodzę. Nie jest. Osoby przyzwyczajone do podróżowania w pojedynkę lub z partnerem muszą się przyzwyczaić do wolniejszego tempa, do innych atrakcji, do tego, że zwiedzą mniej niż by zwiedzili sami. Jest na to tylko jedno rozwiązanie, dla niespokojnych dusz niełatwe – trzeba się z tym pogodzić i zwolnić. Plac zabaw musi być wpisany w plan dnia – najlepiej jest sprawdzić wcześniej, gdzie się znajduje jakiś atrakcyjny – bo jeśli nie jest, to wszyscy będą się męczyć. A jeśli poświęcimy godzinę na zabawę w parku, w czasie której rodzice mogą popić kawę i poczytać przewodnik, wszyscy będą zadowoleni. Podobnie robię przy wybieraniu kawiarń i restauracji – zawsze w internecie szukam takich, w których jest kącik lub plac zabaw dla dzieci. Na szczęście w dobie internetu znajdziemy mnóstwo blogów i artykułów, gdzie takie miejsca zostały opisane (zapraszam chociażby na swój blog i cykl „Co na to Kora?”).

Właściwie tylko z jednym się jeszcze nie pogodziłam i niestety nie widzę rozwiązania. To wieczorne atrakcje miasta. Sama zawsze bardzo lubiłam wychodzić wieczorem do baru lub restauracji, odwiedzać lokalne alternatywne kina i teatry czy wybrać się na koncerty jazzowe. Z dzieckiem, które po dniu pełnym wrażeń o 20.00 jest zmęczone, te atrakcje odpadają. Wtedy zostaje albo podzielić się obowiązkami z drugim rodzicem – jeden zostaje w hotelu, drugi idzie do miasta – albo zdecydować się na wygospodarowanie wyjazdów bez dziecka, gdy ono zostaje z dziadkami. Na szczęście moja Kora bardzo lubi spać u dziadków, więc pozwalamy sobie na krótkie weekendowe wypady. Oczywiście nie zaniedbując tych kilkudniowych – z córką.



Simply Anna, Ania, mama sześcioletniego Antka i czteroletniego Nikodema

Naszym największym problemem podczas wyjazdów z dziećmi są różne potrzeby. Starszy syn nie lubi spacerować i zwiedzać, młodszy mógłby biegać cały dzień, my lubimy łączyć obie formy spędzania czasu. Staramy się podążać za preferencjami dzieci - dajemy im wybór atrakcji i możliwość zaplanowania dnia tak, żeby każdy był zadowolony. Nie zawsze się to udaje, wtedy podczas podróży idziemy na żywioł.

Zdecydowanie łatwiej podróżuje nam się latem, wtedy mamy wrażenie, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pogodzić różnorodne preferencje. W kryzysowych momentach, kiedy chłopcy jasno komunikują, że chcą czegoś innego, po prostu się rozdzielamy. Ja przejmuję punkt z kolorowankami, a mąż zabiera drugiego syna na plac zabaw.

Z mojego punktu widzenia relaks podczas podróży z dwójką małych dzieci z niewielką różnicą wieku jest prawie niemożliwy. Zarówno ze względu na konieczność kontroli tego, co robią, ale też poczucie odpowiedzialności, które poza domem jakimś cudownym sposobem robi się dużo większe.

Pociesza mnie jednak myśl, że rok temu zrobiliśmy z dziećmi ponad pięć tysięcy kilometrów w trasie do Włoch i po Toskanii, więc może z czasem po prostu robi się łatwiej.


....

Komentarze

  1. Jakie to wszystko prawdziwe :-D Świetny wpis! Do trudów podróżowania z dzieckiem dodałabym zaprowiantowanie. Mój 3-latek jest wybredny jeśli chodzi o jedzenie, nigdy nie wiem, czy zje to, co mu zamówimy. Na jednodniowe wypady zabieram dla niego klika przekąsek i....zupę :-) Wtedy mam pewność, że zje coś ciepłego na wyjeździe :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj to prawda, u nas są żelazne dania, których szukamy w restauracjach albo barach: zupa pomidorowa,rosół albo frytki.

      Usuń

Prześlij komentarz