Muzeum Powozów, Galowice

Dzień był upalny i duszny, burza "wisiała" w powietrzu. Czerwone auto minęło Żórawinę i dojechało do Galowic. Tam znajduje się ogromny i bardzo stary spichlerz. Kiedyś piętrzyły się w nim worki ze zbożem, a dziś stoją powozy.
Dawno, dawno temu nie było samochodów. Podróż nad morze trwała kilka albo nawet kilkanaście dni, bo kiedyś ludzi podróżowali konno, albo w powozach ciągniętych przez konie. Inne to były czasy, świat wyglądał inaczej pomyślała Ula i poszła oglądać: karety dla księżniczek, dwukołowy powóz, którymi dzieci we Francji jeździły na spacery, taksówkę, która przed laty przemierzała ulice Petersburga, doktorkę należącą do lekarza z fantazją, który chciał mieć żółto- niebieski pojazd bryczkę, którą podróżował premier Polski - Wincenty Witos, i niewielki powóz o miłej nazwie: "robaczek". Po chwili zwiedzania okazało się, że powozy to nie wszystko, bo pomiędzy nimi stoją przeróżne sanie: saneczki dla dzieci, na których nie dało się zjeżdżać z górki, sanie - taksówka i sanie dla damy w szerokiej sukni, a nawet sanie Świętego Mikołaja. Dopiero teraz w środku upalnego lata Ula dowiedziała się, że Święty Mikołaj, albo Gwiazdor (bo tak nazywany jest ten miły pan w domu Uli) parkuje swoje sanie w galowickim spichlerzu. W wigilię, po zamknięciu muzeum zabiera jedne sanie i oddaje nad ranem. Nikt nie wie, czy co roku zabiera te same sanie, czy też zmienia (bo ma do wyboru aż trzy pary). Może, z czasem, jakiś bystry mały obserwator, np. Ula zauważy, czy po rozgwieżdżonym grudniowym niebie suną sanie zielone, czy czerwone. 
Poza tymi wszystkimi atrakcjami można było jeszcze zadzwonić dzwoneczkami. Do tego dziewczynki nie trzeba było dwa razy namawiać. Jaka przyjemna musiała być podróż, kiedy konie biegnąć wprawiały dzwoneczki w ruch, a pasażerowie  w saniach wsłuchiwali się w ich miły dźwięk. 
Po wyjściu z chłodnego spichlerza do obejrzenia został jeszcze dyliżans, którym ludzie bardzo dawno temu odbywali dalekie podróże i kuchnia polowa, którą Ula dokładnie obejrzała i próbowała wyobrazić sobie, jak to w środku pola bitwy na takim wozie kucharz gotował obiad dla żołnierzy.











Komentarze

  1. Pozazdrościć takiej wyprawy :) Powozy, i w ogóle wozy konne są bardzo ciekawe, i wszystkie te "starsze żeleźniaki" budzą wielką ciekawość. Sam jak byłem mały uwielbiałem gdy dziadek brał mnie na wóz kiedy jechał w pole :) Ach gdzie te czasy..
    Pozdrawiamy serdecznie i życzymy coraz piękniejszych wędrówek Tobie i Uli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy i po cichu mamy nadzieję, że przy okazji wakacyjnych wędrówek uda nam się dotrzeć w wasze okolice.

      Usuń
  2. Własnie trafiłam na Twojego bloga.świetny ! moja córcia ma za miesiac 5 lat i też ma na imię Urszulka ;)) fajne imię .. a do Galowic jedzie z przedszkolem za tydzień .. Dzięki Tobie wiem co będzie zwiedzać i oglądać ;) Super ;) dzięki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urszulki są takie miłe.
      Wygląda na to, ze się spotkam z Twoją córką, bo ja zazwyczaj w Galowicach oprowadzam przedszkolaki :)

      Usuń
  3. Żartujesz !!!??? niesamowite ;) Będą u Was 3 czerwca po sniadaniu. Bedzie tylko jedna Ula ;) Słodka, ale łobuzica ;) no nie mogę uwierzyć w zbieg okoliczności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę wypatrywać małej Uli, swoją drogą moja koleżanka, która również oprowadza dzieci w muzeum też ma na imię Ula.
      Swoją drogą, chyba coś jest w tym imieniu, bo moją córcię opisałabym dokładnie takimi samymi słowami jak Ty swoją.
      Pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz