Ruchoma szopka, Wrocław

Wraz ze świętami Bożego Narodzenia pojawiają się wspomnienia i refleksje dotyczące dzieciństwa. Mała Ula, jeszcze dziecko z poprzednich świąt nie pamięta pewnie nic, co zapamięta z tych? Przekonam się o tym za kilka lat. na razie ja, je mama zadbam o to, żeby miała same cudowne wspomnienia, zresztą staram się o to każdego dnia.
W poszukiwaniu bożonarodzeniowych inspiracji wybrałyśmy się dziś w miejsce, które ja pamiętam szczególnie z mojego dzieciństwa. Do ruchomej szopki, która znajduje się w kościele NMP na Piasku wybrałam się z Ulą pełna własnych wspomnień: długiej kolejki dzieci i ich rodziców oczekujących na wąskim chodniku przed kościołem, siarczysty mróz, radości, kiedy widziało się już drzwi kaplicy, w której znajduje się szopka, mnóstwa choinek, światełek, ruszających się zabawek, trudu dojrzenia dzieciątka z żłóbku... 
Dziś nie było kolejki, weszłyśmy bez problemu, może dlatego, że teraz szopka jest czynna cały rok, a może z innych przyczyn. Mnóstwo światełek i zabawek, takich, jakie pamiętam z dzieciństwa, siermiężnych i topornych, jak druga połowa lat osiemdziesiątych i pierwsza dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (eh, jak to staro brzmi), sztuczne choinki, takie "patykowate", była taka u nas w domu, znalazłam nawet krokodyle z kinder niespodzianki, które z takim zaangażowaniem zbierałam w pierwszej klasie podstawówki. 
Zgodnie z dzisiejszą estetyką to wszystko jest "brzydkie", a jednak sentyment pozostał.
Najważniejszy jednak był zachwyt Uli, gdy zobaczyła szopkę, światełka i ruszające się zabawki, nie chciała stamtąd wyjść. Jej uśmiechnięte "brum brum", gdy stała przy jeżdżących na hulajnodze misiach - bezcenne.

Wesołych Świąt, pełnych magii i rodzinnego spokoju....





Komentarze

  1. Brum brum... Misio na hulajnodze... :-) Rozczuliłam się, Historynko! A wiesz dlaczego? Otóż dziesiątki już lat temu spotykałam takiego misia w domu sióstr szarytek, który dla mojej parafii był takim lokalnym Pogotowiem Ratunkowym, czynnym o każdej porze dnia i nocy, siedem dni w tygodniu, przez okrągły rok. Dobrze pamiętam malutki, nisko sklepiony pokoik, śnieżnobiałe, wykrochmalone zasłonki, leżankę. I ten specyficzny zapach - czystości i leków. I szafkę, z której siostra Eugenia, pielęgniarka, wyciągała zabaweczki: dziobiącą kurkę i misia na hulajnodze (były jakieś jeszcze, ale tylko te dwie zapamiętałam), na pociechę chorym dzieciom przyprowadzanym na zastrzyki. I jakoś tak to działało, że zastrzyk mniej bolał... No... przynajmniej tak mi się wydaje dzisiaj.
    Dziękuję Ci za to zdjęcie. A dla Uli - całus w czółko. :-* Gdybym była przy tej szopce z Wami, to byśmy sobie obie z Ulą pobrumbrały... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gio, ja Ci serdecznie dziękuję za ten komentarz :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz